WP

Roboty z innej planety – skąd wziął się fenomen Transformers

Japońskie produkty i amerykańska historia. Już za rok Transformers świętować będą swoje 40 urodziny. Za kilka dni do kin wejdzie natomiast najnowszy film, "Transformers: Przebudzenie Bestii". Poznajcie opowieść o tym, jak to się wszystko zaczęło.

Był koniec 1983 r. Zbliżało się wielkie amerykańskie Święto Dziękczynienia. W dzień przed świątecznym weekendem do biura Boba Budianskiego, scenarzysty i redaktora komiksów Marvela, wszedł jego szef, redaktor naczelny, Jim Shooter. Przyniósł pudło japońskich zabawek, robotów zmieniających się w samochody, samoloty i tym podobne. W sumie było ich prawie trzydzieści. Wyjął jedną i pokazał, jak zmienia się w ciężarówkę. Powiedział, że ten robot nazywa się Optimus Prime. I kazał Bobowi wymyślić imiona dla wszystkich pozostałych. Na poniedziałek. Megatron, Bumblebee, Ratchet, Starscream i Soundwave powstali w głowie Dubieńskiego. Właśnie w ten historyczny weekend.

Ale zacznijmy od początku…

Dar amerykańskiego wojska

W latach 50. i 60. w Japonii stacjonowało wielu amerykańskich żołnierzy. Wojskowi sporo jedli, głównie produkty sprowadzane z kraju w aluminiowych puszkach. Puste opakowania oddawali Japończykom, którzy wykorzystywali ten surowiec do różnych celów. Także do produkcji zabawek. W ten sposób narodziły się nakręcane, blaszane roboty, na których punkcie oszalał cały Kraj Kwitnącej Wiśni.

Było ich mnóstwo. Powstały również liczne serie komiksów (manga) z robotami w rolach głównych. A potem seriale animowane i filmy. Popularność japońskich robotów była tak wielka, że w latach 60. i 70. XX w. przelała się przez Pacyfik do Ameryki. Blaszane, a potem plastikowe roboty z Japonii, były wówczas szczytem marzeń amerykańskich dzieciaków. Ten szczyt dzieliły jednak z kimś jeszcze – zabawkowymi żołnierzami G.I. Joe produkowanymi przez firmę Hasbro. I tak jak japońskie roboty dokonały zabawkowej inwazji na USA, tak żołnierze G.I. Joe w odwecie spróbowali "najechać" Japonię.

W tamtym czasie firma Takara produkowała wyłącznie urocze laleczki dla dziewcząt, które sprzedawały się jak świeże bułeczki. W jej ofercie nie było jednak nic dla chłopców. Dlatego szefowie postanowili właśnie postarać się o licencję G.I. Joe. Chcieli sprzedawać zabawkowych amerykańskich żołnierzy. W Japonii. Tej samej, która pamiętała koszmar II wojny światowej. Jak łatwo się domyślić, nowy pomysł nie wypalił. Podobnie jak plan B, czyli przebranie figurek z Hasbro w stroje superbohaterów z nadludzkimi mocami. Dlatego projektanci z Takara, którym mimo wszystko bardzo podobała się koncepcja i konstrukcja amerykańskich "action figures", w końcu postawili na pewniaka. Zmienili G.I. Joe w… roboty Henshin Cyborg. A co oznacza japońskie słowo "henshin"? Transformację, rzecz jasna.

Narodziny

Takara odniosła spory sukces ze swoimi Henshinami oraz ich mniejszymi wersjami, Micromanami. Projektanci, którym przewodził Hideaki Yoki, eksperymentowali dalej i z ich pomysłów w 1980 r. narodził się Diaclone. Te roboty zmieniające się w statki kosmiczne okazały się prawdziwym strzałem w dziesiątkę i na początku lat 80. ubiegłego wieku Takara skupiła swoje wysiłki właśnie na rozwijaniu tej nowej, arcypopularnej linii zabawek. Powstawały nowe modele, a także superroboty składające się z kilku mniejszych. Najważniejszą innowacją było jednak odejście od statków kosmicznych. W 1982 r. pojawiły się pierwsze maszyny, które zmieniały się w samochody, aparaty fotograficzne, magnetofony, pistolety oraz osiemnastokołową, czerwono-niebieską ciężarówkę. Brzmi znajomo? Ten robot nazywał się Battle Convoy. Przynajmniej na początku.

W tym samym czasie Hasbro podbijało rynek amerykański swoimi G.I. Joe. Szefowie koncernu chcieli jednak rozszerzyć i zróżnicować swoją ofertę. Szukali nowych pomysłów. I dlatego w 1983 r. wybrali się na targi Tokyo Toy Show. Co tam zobaczyli? Oczywiście całą tonę transformujących robotów, od różnych producentów, nie tylko tych z Takara. Amerykanie chcieli je wszystkie. Dosłownie. Producenci chętnie by im je sprzedali, wszyscy poza Takarą. Tylko ta firma zaproponowała długoterminową umowę, na której podstawie Amerykanie i Japończycy mieliby wspólnie rozwijać nową linię zabawek. Kogo wybrało Hasbro? To oczywiście pytanie retoryczne. I w tym momencie wracamy do Boba Budianskiego.

Więcej niż się wydaje!

Na potrzeby rodzimego rynku Hasbro zmieniło nazwę zabawkowych robotów. Pomysłów było kilka, ale wygrało Transformers. I to mimo obaw, że będą się kojarzyć z transformatorami ze słupów linii wysokiego napięcia. Trzeba było zmienić też nazwy samych zabawek. Battle Convoy, Microcar, Gunrobbo i Cassetteman nie brzmiały odpowiednio. Były zbyt dosłowne jak na Amerykę. Roboty miały dostać nowe imiona. I swoją własną historię. W tym celu Hasbro zwróciło się do specjalistów, czyli właśnie komiksiarzy z Marvela.

W czasie gdy Bob Budiansky zmieniał Microcar w Bumblebee, Gunrobbo w Megatrona i Cassettemana w Soundwave’a, jego szef, Jim Shooter, opracował tło fabularne. Transformersy miały się dzielić na dobre Autoboty i złe Deceptikony. Jedne i drugie pochodzą z planety Cybertron, ale trafiły na Ziemię, gdzie kontynuują swoją wojnę. Robią to jednak w tajemnicy przed ludźmi i dlatego zmieniają się w samochody i inne niewzbudzające podejrzeń obiekty. Transformers. Roboty w przebraniu - w ten sposób powstała jedna z najbardziej dochodowych marek medialnych w historii.

W drodze na ekrany

W pierwszej serii, w 1984 r., Hasbro wydało 28 zabawek. 18 Autobotów i 10 Deceptikonów, przy czym połowa tych ostatnich to były różne kasety Soundwave’a. Nieletnia część Ameryki zwariowała na ich punkcie. Rok później do pierwszej serii dołączyła druga z 26 nowymi robotami. Ich imiona znów wymyślił Budiansky, który tym samym jest ojcem również Shockwave’a i Grimlocka. To właśnie w drugiej serii pojawiły się Dinoboty, Insecticony i Constructicony. Sukces przeszedł najśmielsze oczekiwania Hasbro, które jednak przytomnie kuło żelazo, póki gorące.

Jeszcze w 1984 r., zaraz po premierze pierwszej serii Transformersów, Marvel wydał krótką serię komiksów z robotami w rolach głównych. Gdy okazało się, że nowe zabawki zawojowały rynek w mgnieniu oka, w Marvelu powstało całe transformersowe wydawnictwo komiksowe. Czuwał nad nim oczywiście Bob Budiansky, który jako jedyny był w stanie połapać się, kto jest kim w świecie robotów z Cybertrona. Nie tylko komiksy miały nakreślać tło fabularne dla zabawek Hasbro. Również w 1984 r., w kilka miesięcy po pojawieniu się w sklepach Optimusa, Megatrona i reszty, w telewizji wyemitowano trzy odcinki kreskówki Transformers. Według planów Hasbro i Marvela miała to być zamknięta historia. Pod wpływem dzikiej popularności zabawek plany zmodyfikowano. Powstał serial animowany, firmowany charakterystyczną rockową ścieżką muzyczną i pamiętną piosenką tytułową. Jego pierwszy sezon miał 13 odcinków. Drugi już 49! A potem, jako pomost między drugim a trzecim sezonem, do kin trafił film.

Już za rok Transformers świętować będą swoje 40 urodziny. Za kilka dni do kin wejdzie natomiast najnowszy film, "Transformers: Przebudzenie Bestii". To prawdziwy popkulturowy fenomen - jako marka wyceniany jest na 25 mld dolarów.

Trauma Transformers: The Movie

Hasbro produkowało i sprzedawało zabawki. Transformers to był olbrzymi sukces. Postanowiono więc stworzyć więcej robotów. I żeby zrobić dla nich miejsce w sercach i umysłach dzieci, Hasbro wymyśliło, że zabije te poprzednie. Na wielkim ekranie. Animowany "Transformers: The Movie" zadebiutował w kinach latem 1986 r. Przeniósł konflikt między Autobotami i Deceptikonami o 20 lat do przodu, do 2005 r. I urządził prawdziwą hekatombę. Uwielbiane postacie ginęły w nim jedna po drugiej. Los nie oszczędził nawet samego Optimusa Prime, który oddał życie za sprawę Autobotów w przejmującej scenie. Dla małoletnich fanów Transformerów to była prawdziwa trauma, choć sam film był znakomity i miał świetną ścieżkę dźwiękową.

Do Hasbro zaczęły przychodzić listy od dzieci i rodziców. Setki, tysiące listów. Z jedną prośbą. Firma nie miała wyjścia i musiała ją spełnić. W trzecim sezonie serialu animowanego wyemitowano dwuczęściowy "Powrót Optimusa Prime". Ostatni, czwarty sezon miał swoją premierę w 1987 r. A potem amerykańskie szaleństwo na punkcie Transformers zaczęło przygasać. W latach 90. roboty od Hasbro sprzedawały się już dużo gorzej. Przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. W Europie, Japonii i Kanadzie radziły sobie znakomicie. W 1993 r. rozpoczęła się sprzedaż drugiej generacji Transformerów, zaprojektowanych i wyprodukowanych w japońskiej Takarze. Mimo to z biegiem lat blask marki zaczął przygasać. Wydawało się, że swój złoty wiek przeżyła i zakończyła w latach 80. I wtedy, w 2007 r., w kinach zadebiutował pierwszy film "Transformers" Michaela Bay’a. Roboty wróciły w blask jupiterów. Także te zabawkowe. I cały czas w nim pozostają.

Roboty powszechnie znane

Oryginalna misja Transformersów się nie udała. Miały być robotami w przebraniu, które ukrywają się pod postacią samochodów i innych pojazdów. W tym poniosły porażkę. Dziś każdy je zna. To prawdziwy popkulturowy fenomen. Jako marka japońsko-amerykańskie roboty są warte 25 mld dolarów. Tylko kilka mniej niż Batman. I o prawie dziesięć więcej niż Barbie. Zabawki Hasbro są wszędzie. Kolekcjonerzy płacą dziesiątki tysięcy dolarów za klasyczne figurki. Są komiksy i kilka seriali animowanych. Jest też epicka seria kinowych przebojów, która już 9 czerwca wzbogaci się o najnowszą odsłonę "Transformers: Przebudzenie Bestii". Właśnie wtedy wejdzie do polskich kin siódma część filmowego cyklu. A właściwie ósma, licząc pamiętny, animowany "Transformers: The Movie" z 1987 r.

I historia potoczy się dalej.

Autoboty, wyjeżdżamy! – poznajcie transformersy z Przebudzenia Bestii

Optimus Prime? Jego znają wszyscy. Podobnie jak Bumblebee, ulubieńca publiczności. I oczywiście Megatrona, przywódcę Deceptikonów. Co jednak z pozostałymi robotami? Zwłaszcza tymi, które pojawią się w nowym filmie "Transformers: Przebudzenie Bestii"? Z okazji jego nadchodzącej premiery przedstawiamy najważniejsze roboty z planety Cybertron.

Oczywiście, szlachetnego Optimusa Prime, przywódcy autobotów, przedstawiać nie trzeba. Ten bohaterski opiekun potężnej Matrycy Przywództwa, ostatni z dynastii Prime’ów, przewodzi Autobotom od upadku Cybertronu. Po przegranej wojnie z Deceptikonami jego Autoboty rozproszyły się i wylądowały na wielu planetach. Optimus próbuje je znów zebrać w armię, stawić czoła odwiecznym wrogom i odzyskać swoją rodzinną planetę. W najnowszym filmie, "Tranformers: Przebudzenie Bestii", który zadebiutuje w polskich kinach już 9 czerwca, Optimus powraca w swojej klasycznej formie, czyli niebiesko-czerwonego ciągnika siodłowego w amerykańskim stylu. Tym razem jednak będzie musiał stawić czoła innemu zagrożeniu niż Deceptikony.

Choć Bumblebee nie znajduje się szczególnie wysoko w hierarchii dowodzenia Autobotów, to jego żółto-czarna postać, zmieniająca się w kultowego Chevroleta Camaro (i czasem Volkswagena Garbusa), jest chyba najlepiej znana fanom filmowego uniwersum Transformers. Sympatyczny zwiadowca pojawia się niemal w każdym filmie, w kilku odgrywa kluczowe role, a w jednym jest nawet głównym bohaterem. I nie należy się temu dziwić, bo to właśnie Bumblebee, jako pierwszy z Autobotów, został wysłany na Ziemię po upadku Cybertronu. W zasadzie jest już dobrze zintegrowanym tubylcem. I wielkim fanem audycji radiowych. To właśnie manipulacja tymi ostatnimi pozwala mu mówić – z jakiegoś powodu za każdym razem biedny Bumblebee ma uszkodzony moduł mowy i musi porozumiewać się właśnie za pomocą radia.

Reszta naszej drużyny

Jakie jeszcze Autoboty pojawiają się w "Przebudzeniu Bestii"? Niestety, nie ma w nich dzielnych poruczników Optimusa, czyli Jazza i Ironhide’a. Jeden zginął w pierwszym filmie "Transformers", drugi zaś, do ostatnich chwil obładowany olbrzymią ilością broni oraz żujący swoje metalowe cygaro, padł w filmie "Transformers 3" z ręki największego zdrajcy Autobotów, byłego mentora Optimusa, czyli Sentinela Prime. W nowym obrazie nie będzie również głównego sanitariusza Autobotów, Ratcheta, zabitego w "Transformers: Wiek zagłady" przez Lockdowna.

Nie znaczy to jednak, że w "Transformers: Przebudzenie Bestii" nie będzie znanych i lubianych Transformersów. W końcu większą rolę otrzyma ulubienica fanów, Arcee. Ta bardzo ważna, występująca w wielu serialach animowany i doskonale znana fanom uniwersum Transformers postać, zmieniająca się w różowy motocykl Ducati. Arcee pojawiła się już epizodycznie w filmowej sadze Michaela Bay’a. I teoretycznie zginęła w "Transformers: Zemsta Upadłych". Optimus Prime jednak też zginął, i to nawet kilka razy, licząc klasyczny film animowany "Transformers: The Movie". A wrócił. I Arcee też wraca. A razem z nią wraca para Autobotów znanych z filmu "Transformers 3" – Mirage i Wheeljack. Ten pierwszy, najlepszy szpieg wśród żołnierzy Optimusa Prime, pierwotnie występował jako ogniście czerwone Ferrari, ale w "Przebudzeniu Bestii" pojawi się w nie mniej kultowej formie, jako Porsche 911 Carrera. Z kolei Wheeljack, ekscentryczny główny naukowiec i inżynier Autobotów, w nowym filmie będzie jeździł jako stary, dobry bus Volkswagen "Ogórek".

Maksymalni sprzymierzeńcy

Tytułowe bestie z "Transformers: Przebudzenie Bestii" to między innymi nowa odmiana sojuszników Autobotów – Maximale. W odróżnieniu od innych, dobrze znanych fanom Transformers pomocników, czyli kultowych Dinobotów, którym przewodzi potężni Grimlock, Maximale są, technicznie rzecz biorąc, potomkami Autobotów. Bardziej zaawansowanymi potomkami. Podobnie jak Dinoboty transformują się nie w pojazdy i inne obiekty, ale w zwierzęta. Różnica jest taka, że Grimlock, Slug i Strafe zmieniają się w metalowe dinozaury, a Maximale dysponują zaawansowaną technologią, która pozwala im się okryć autentycznie wyglądającą sztuczną skórą i po transformacji wyglądać jak prawdziwe zwierzęta.

Ich przywódcą jest Optimus Primal, który, jak samo imię wskazuje, wywodzi się w prostej linii od Optimusa Prime. W filmie "Przebudzenie Bestii" ten zmieniający się w wielkiego goryla Maximal będzie miał okazję spotkać swojego pradziadka. Nie wiadomo, czy się polubią, bo choć Primal przejął wiele szlachetnych cech swojego przodka, to jest też znany z mniej ortodoksyjnych działań, dyktowanych przez jego zwierzęcą drugą naturę. Zresztą wszystkie Maximale znane są z tego, że ich instynkty często biorą nad nimi górę. Czy tak będzie w przypadku jastrzębicy Airazor, nosorożca Rhinoxa i geparda Cheetora, których również poznamy w "Przebudzeniu Bestii"? Żeby się o tym przekonać, trzeba będzie iść do kina.

Prawdziwa groza

Główni wrogowie Autobotów to Deceptikony. A zaprzysięgłymi przeciwnikami Maximali są Predacony. Jednak ani jednych, ani drugich nie uświadczymy w filmie "Transformers: Przebudzenie Bestii", nie licząc małego występu Scorponoka, jednego z Predaconów. Z kim więc będą walczyć Optimus Prime i Optimus Primal w najnowszym kinowym przeboju? Z kimś groźniejszym. W uniwersum Transformers jest wielu potężnych przywódców sił Zła. Megatron oczywiście. Jego mentor Upadły, znany z "Tranformers: Zemsta Upadłych". Bezlitosny Lockdown z "Transformers: Wiek zagłady". I Galvatron oraz Megatronus znani z seriali animowanych. Żaden z nich jednak nie może się mierzyć z potęgą i niszczycielską siłą, jaką dysponuje posępny pożeracz planet, Unicron. Desperackie starcie z Unicronem właśnie było głównym motywem pierwszego pełnometrażowego, animowanego filmu "Transformers: The Movie" z 1986 roku. I teraz ten największy wróg wszystkich Transformersów powraca.

A w jego świcie znajdują się ożywione jego mroczną energią Terrorcony. To właśnie z tymi bezlitosnymi łowcami na służbie Unicrona spotkają się na polu bitwy Autoboty i Maximale. Wasalom Unicrona przewodzi przebiegły myśliwy Scourge, który, podobnie jak Optimus, transformuje się w mocarną ciężarówkę. Jego przyboczny, krwiożerczy i sadystyczny Battletrap zmienia się w pomarańczowy ciągnik lawetowy. Zarówno Battletrap, jak i zmieniający się w nowojorski autobus Transit, przed zaciągnięciem się do obławy Terrorconów byli Deceptikonami, żołnierzami Megatrona. Nie wiadomo z kolei, skąd wzięła się krojąca swoje ofiary samurajskimi mieczami ninja Nightbird, która oczywiście zmienia się w klasyczny japoński wóz rajdowy, Nissana Skyline GT-R. Tę morderczą grupę łowców wspiera też Freezer, rój owadzich robotów służący Scourge’owi, którym posługuje się do tropienia swoich ofiar i który w razie potrzeby zmienia się w potężne uzbrojenie dla swojego pana i jego towarzyszy.

Czy Autoboty i Maximale walczyć będą tylko z zabójczymi Terrorconami pod wodzą Scourge’a? Czy też może przyjdzie im stawić czoła samemu Unicronowi? Tego jeszcze nie wiemy. Z naciskiem na "jeszcze", bo oczywiście już 9 czerwca "Transformers: Przebudzenie Bestii", najnowszy z serii przebojowych filmów o robotach z planety Cybertron, trafi do naszych kin. I wtedy będziemy mogli się o tym przekonać na własne oczy.

Złote lata popkultury – lata 80. i 90. XX wieku

Dlaczego dwie ostatnie dekady ubiegłego wieku są tak znaczące dla kultury masowej? Dlaczego właśnie wtedy narodziło się tak wiele trendów, stylów i ikon, które do dziś odgrywają wiodącą rolę w popkulturze? Co sprawiło, że czas, w którym pojawiły się między innymi Transformers, był tak wyjątkowy?

Druga połowa XX w. to niezwykły czas, jeśli chodzi o rozkwit kultury. W całej historii ludzkości trudno znaleźć drugi taki okres, w którym powstało tak wiele przeróżnych dzieł, głównie w obszarze kultury masowej. Dlaczego tak się stało? Odpowiedź na to pytanie jest, wbrew pozorom, bardzo prosta. To nie zasługa cudownego wzrostu kreatywności twórców, którzy nagle zapragnęli dorównać mistrzom antyku czy renesansu - dwóch poprzednich wielkich rozkwitów kultury. Nie, przyczyna jest inna i bardzo prozaiczna. Bezprecedensowe tsunami popkultury zostało wywołane przez nowe media. Przez wzrost popularności radia, potem telewizji, a wreszcie Internetu. Dzięki dostępnym dla każdego mediom, kultura, niegdyś odległa, stała się bliska jak na wyciągnięcie ręki. Nagle liczba jej odbiorców zwiększyła się wielokrotnie. I to w skali globalnej. A gdy rośnie popyt, rośnie też podaż, prawda? I tajemnica wyjaśniona.

Ale dlaczego właśnie lata 80. i 90.?

Wpływu, jaki na dzisiejszą popkulturę mają rzeczy, które działy się w dwóch ostatnich dekadach XX w., już w ten sam sposób wyjaśnić się nie da. W niektórych przypadkach wszystko jeszcze działało w tradycyjny sposób. Na przykład w muzyce. Ostatnie 20 lat ubiegłego wieku przyniosło nam heavy metal, soul, R&B, hip-hop i wielki rozkwit muzyki elektronicznej. Nawet disco polo narodziło się właśnie wtedy. Ale nowe gatunki muzyczne powstawały i wcześniej, jak jazz, blues czy rock & roll. Czasy choćby największych gwiazd popu nie były wyjątkowe. Poza oczywiście skalą zjawiska, która była pochodną wspomnianych wyżej nowych mediów.

Jeśli jednak w muzyce, i kilku innych obszarach kultury, wszystko działało mniej więcej po staremu, tylko mocniej i bardziej obficie, to w innych nastąpiła o wiele bardziej znacząca zmiana. Ikony z tamtych czasów są z nami do dziś. Jak to się stało, że są tak żywotne? Przecież wcześniej też powstawały. A jednak to właśnie te, które narodziły się w latach 80. i 90. rządzą do dziś. Jakie jest wytłumaczenie tego konkretnego fenomenu? I znów odpowiedź jest dość prosta. Właśnie w dwóch ostatnich dekadach XX w. popkulturowe ikony zaczęły się przekształcać w coś innego, o wiele bardziej trwałego. W marki.

Nazywam się Marka, Medialna Marka

Tak naprawdę zaczęło się to wszystko jeszcze w latach 60., od najbardziej znanego szpiega Jej Królewskiej Mości. Agent 007 był pionierem w dziedzinie kreowania współczesnych marek medialnych. Wcześniej nikt nie robił takich serii filmowych. Jeśli już jakieś powstawały, to kręciły się wokół konkretnego popularnego aktora czy aktorki. Ludzie szli do kina, żeby zobaczyć właśnie ich. Bond to zmienił. Główną postacią stała się fikcyjna osoba, w której rolę kolejno wcielali się różni aktorzy. Każdy z nich był słynnym agentem. A Bond był ważniejszy, bardziej żywotny i bardziej rozpoznawalny od nich wszystkich. Na całym świecie.

I inni twórcy oraz producenci zrozumieli lekcję, którą dał im wymyślony przez Iana Fleminga brytyjski szpieg. Zaczęli myśleć o swoich dziełach właśnie jak o markach. Jeśli film odniesie wielki sukces, trzeba zrobić kilka kolejnych, nawet z innymi aktorami. Tak było w przypadku legendarnych Szczęk, które po początkowym sukcesie w połowie lat 70. szybko doczekały się kilku kontynuacji. Ta marka jednak nie przetrwała, bo nie bazowała od samego początku na spójnej wizji, na wieloletnim planie, który obejmował jej przyszły rozwój. Na kogoś z taką właśnie wizją trzeba było poczekać do 1977 r. Tak, oczywiście chodzi o George’a Lucasa i jego Gwiezdne Wojny.

Kosmiczna rewolucja

Lucas od samego początku miał w głowie potężną multimedialną franczyzę. Nie jakiś film albo nawet trzy. Nowa Nadzieja, Imperium Kontratakuje i Powrót Jedi były przecież czwartym, piątym i szóstym epizodem wielkiej sagi. Lucas wiedział, że kiedyś nakręci również pierwsze trzy. I nie tylko. Jego geniusz objawił się także w innej kwestii. Twórca Gwiezdnych Wojen wiedział, ile będzie warta wymyślona przez niego opowieść. I ile będą warte zabawki. Dlatego właśnie zachował dla siebie wszystkie prawa licencyjne do ich produkcji. Po sukcesie filmów zaczęły pojawiać się figurki z Gwiezdnych Wojen, klocki LEGO, komiksy, książki, gry, licencjonowane ubrania i mnóstwo innych gadżetów. W ten sposób Lucas nie tylko monetyzował markę, ale również ją poszerzał i rozwijał. We wszystkich dostępnych mediach.

Inni poszli jego śladem. Steven Spielberg też zaczął myśleć dalekosiężnie. I współpracować z Lucasem. Co z tego wynikło? Oczywiście Indiana Jones, Powrót do przyszłości i Park jurajski. Trzy potężne, rozpoznawalne na całym świecie ikony i medialne marki. Pozostali też próbowali. Dawniej, przed rewolucją zapoczątkowaną przez Bonda i dokonaną przez George’a Lucasa, Obcy: 8 pasażer Nostromo pewnie pozostałby pojedynczym, kultowym filmem science-fiction, jak 2001: Odyseja kosmiczna. Ale nowe myślenie lat 80. i 90. przekształciło go w markę kontynuowaną przez całą serię filmów, komiksów, książek, gier i zabawek. Nawet gdy twórcy ograniczali się do jednego medium, rozwijali swoje marki i dbali o ich jakość. Dowodem na to są takie serie filmowe jak Rocky, Rambo, Szklana pułapka czy Terminator. Z tym "dbaniem o jakość" nie zawsze było tak, jak powinno, zwłaszcza w przypadku tych dwóch ostatnich przykładów, ale i tak udało się wykreować potężne, żywotne marki.

W dwóch ostatnich dekadach XX w. popkulturowe ikony zaczęły się przekształcać w coś innego, o wiele bardziej trwałego. W marki.

I w drugą stronę

Lucas, Spielberg i inni oparli swoje marki na filmach. I dopiero potem rozwijali je w innych obszarach popkultury. Ale przecież można też było to zrobić odwrotnie. Udowodniono to doskonale na przykładzie komiksowych adaptacji. Na pierwszy ogień poszedł Superman ze swoją niesamowicie popularną serią filmów z Christopherem Reevem, a potem na scenę wkroczył Tim Burton ze swoim BatmanemPowrotem Batmana. Filmy te nie tylko wykorzystywały popularność komiksów, by zdobyć sobie widzów, ale też swoim sukcesem przyciągały nowych fanów do samych komiksów.

I podobnie było z Transformers. Dopóki były to po prostu japońskie roboty zmieniające się w samochody, były zwyczajnymi zabawkami. Gdy jednak Hasbro postanowiło sprowadzić je do Ameryki, od razu miało wizję całej marki. Wkrótce po premierze pierwszych Autobotów i Deceptikonów pojawił się też serial. I jego kolejne sezony. I kinowa animacja Transformers: The Movie z 1986 r. I jeszcze więcej zabawek oczywiście. Marka została zbudowana na podstawach tak solidnych, że nawet po kilkunastu latach względnej ciszy zdołała powrócić w chwale w 2007 r., gdy do kin wszedł pierwszy film Transformers Michaela Bay’a. I od tego czasu cieszy się wielką popularnością, czego najlepszym dowodem jest najnowszy, siódmy film z tego cyklu, Transformers: Przebudzenie Bestii. W kinach będziemy go mogli obejrzeć od 9 czerwca.

Tajemnica wyjaśniona

I właśnie to jest wielki sekret złotych lat popkultury oraz wielkiego wpływu, jaki miały na tą ostatnią lata 80. i 90. XX w. Zmienił się sposób myślenia po stronie twórców i producentów. Zaczęli kreować nie pojedyncze dzieła, które szybko odchodziły w zapomnienie, ale bardzo żywotne i obecne w popkulturze przez dekady multimedialne marki, które docierały do odbiorców wieloma różnymi kanałami. W tym także tym najnowszym i najbardziej atrakcyjnym, czyli poprzez gry wideo. Te ostatnie wspomagały rozwój marek medialnych ze zmiennym powodzeniem, ale oprócz wielu kiepskich gier na licencjach filmowych czy komiksowych są też i prawdziwe perełki, takie jak choćby świetne gry z cyklu Transformers: War for Cybertron. Albo produkowane przez Nintendo gry Super Mario czy też te z cyklu Pokemon, które razem z animowanymi serialami oraz mrowiem gadżetów i zabawek zdołały stworzyć największą, najpotężniejszą i najbardziej dochodową globalną markę medialną w historii. I tak, ona też narodziła się w tym "złotym wieku" popkultury, tak jak Transformers.

Primus, Cybertron i energon, czyli krótki przewodnik po uniwersum Transformers

Skąd pochodzą Transformery i jak powstały? Dlaczego Autoboty nieustannie walczą z Deceptikonami? Skąd się wzięły Maximale, które pojawią się w filmie Transformers: Przebudzenie Bestii? Przedstawiamy historię świata wielkich robotów.

Jeśli ktoś zna Transformers z przebojowej filmowej serii, to wie sporo o tych wielkich robotach z planety Cybertron. Wie na przykład, skąd pochodzą. Wie również, że dzielą się na dwa główne stronnictwa – szlachetne Autoboty oraz podłe Deceptikony, które toczą ze sobą odwieczną wojnę. Fani filmów zdają sobie sprawę z istnienia Upadłego i pozostałych Prime’ów oraz tego, że mieszkańcy Cybertronu już wcześniej odwiedzali naszą planetę. Ale czy znają całą historię? I czy są gotowi ją poznać? Może się bowiem okazać, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje i że zdobyta wiedza sprawi, że będą musieli spojrzeć na świat Transformers z trochę innej perspektywy.

Energon

W oryginalnej wersji scenariusza do pierwszego filmu Transformers z 2007 r. przejmująca scena, w której Megatron zabija Jazza, porucznika Autobotów, miała wyglądać całkiem inaczej. Przywódca Deceptikonów po pokonaniu przyjaciela Optimusa Prime’a miał wypić jego energon oraz pożreć dającą mu życie Iskrę. Finalnie ta drastyczna scena oczywiście nie trafiła do filmu i między innymi z tego powodu fani kinowej serii nie wiedzą, jak ważny dla wszystkich transformersów jest energon

Wokół energonu kręci się cały świat tych wielkich robotów. Jest on dla nich prawie wszystkim. Głównym pokarmem, życiową energią, amunicją i tym, co umożliwia im transformację. Zdobycie energonu jest zawsze ich nadrzędnym, najważniejszym celem. Zwłaszcza od zakończenia wojny o Cybertron, która doprowadziła do zniszczenia prawie wszystkich zasobów tej życiodajnej substancji. Od tamtego czasu niestrudzenie szukają jej w całym wszechświecie. Nie tylko dlatego, że bez niej po prostu nie mogą żyć. Nie tylko z uwagi na to, że bez energonu nie jest możliwe budzenie oraz odtwarzanie nowych Iskr, które są sercami wszystkich Transformerów, w których zapisany jest ich robotyczny kod DNA. Roboty pożądają energonu także dlatego, że jest świętą emanacją ich twórcy, Primusa.

Primus

Choć imię tej starożytnej, niesamowicie potężnej istoty nie pada zbyt często w filmach z serii Transformers, to tak naprawdę każdy z jej fanów doskonale zna Primusa. Tyle że pod innym imieniem i w innej formie. Jako Cybertron. Tak, ogromna mechaniczna planeta, z której pochodzą Transformery, jest tak naprawdę metalowym ciałem ich twórcy, Primusa – kreatora ciągle żywego, dodajmy. Głęboko w czeluściach planety ukryty jest bowiem megakomputer Vector Sigma, za pomocą którego można się skontaktować z Primusem. Twórca robotów jest również pośrednio obecny w rzeczywistym świecie. Głównie za pośrednictwem energonu, ale nie tylko, ponieważ częścią jego istoty są również wszystkie serca transformerów, ich iskry. Połączona moc tychże może objawić się też jako Wszechiskra (Allspark), którą można było zobaczyć w pierwszym filmie z cyklu Transformers. Częścią duszy Primusa jest również potężna Matryca Przywództwa, artefakt pozostający w pieczy przywódcy Autobotów, Optimusa Prime’a.

Wszystkie transformery są dziećmi Primusa, choć osobiście stworzył tylko te pierwsze, najpotężniejsze. Dynastia Prime’ów, bo tak się nazywały pierwsze transformery, rządziła Cybertronem przez tysiąclecia. Optimus, choć nazywany jest Primem, jest tylko potomkiem tych istot. Prawie żaden z nich nie dotrwał czasów współczesnych. Z wyjątkiem dwóch. Jednym z nich jest Megatronus Upadły, znany z Transformers: Zemsta Upadłych, pierwszy Deceptikon. Jeśli Primus jest bogiem transformersów, a Prime’owie jego ukochanymi dziećmi, to Upadły jest Judaszem, który ich zdradził. Drugim Primem, który przetrwał, jest dawny przywódca Autobotów, mentor Optimusa, Sentinel Prime. On również zdradził i sprzymierzył się z Deceptikonami, o czym doskonale wiemy z filmu Transformers 3.

Bunt na Cybertronie

Czy to jednak właśnie zdrada Upadłego była przyczyną wielkiej wojny, która zniszczyła Cybertron i zmusiła Autoboty do ucieczki z rodzinnej planety na pokładzie wielkiej Arki? Nie. Była tylko jej uwerturą. Główny akt tego dramatu rozegrał się, gdy wybuchła Rebelia Megatrona. Była ona, według naszych, ziemskich norm, zrywem rewolucyjnym i powstaniem niewolników. Szlachetne Autoboty bowiem rzeczywiście mają szlacheckie korzenie. Te transformery były uprzywilejowaną warstwą społeczeństwa robotów, które zamieszkiwały Cybertron. Wszystkie pomniejsze zadania wykonywały inne transformery, które de facto były niewolnikami.

Jednym z nich był słynny gladiator, Megatron, który razem z kilkoma innymi powstańcami zawiązał spisek i wywołał wielkie powstanie uciśnionych Transformerów przeciw władzy Autobotów. Oczywiście piękną ideę wyzwolenia mas pracujących z ucisku nieco zbrukała żądza władzy Megatrona, który siłą lub podstępem pozbył się pozostałych przywódców rewolucji i postawił sobie za cel stworzenie wielkiego imperium Transformerów, które miało rządzić całym wszechświatem. Gdyby porównać wojnę o Cybertron z historią Ziemi, to bunt Deceptikonów byłby po części rewolucją francuską, a po części rewolucją październikową w Rosji.

Wieczna wojna

Autoboty poniosły porażkę i utraciły zniszczony w niezliczonych bitwach Cybertron, ale wielka wojna z Deceptikonami nadal trwa. Jej kolejne epizody można było obserwować w filmowym cyklu. I konflikt ten jest daleki od zakończenia. Ba, według stworzonej przez Hasbro i Marvel linii czasowej uniwersum Transformers, będzie trwać również w odległej przyszłości. W zmienionej formie. Miną wieki i nie będzie już Autobotów oraz Deceptikonów. Ich miejsca zajmą odlegli potomkowie obu ras robotów – zwierzęcy Maximale oraz Predacony. To właśnie one będą głównymi bohaterami kolejnego aktu tego wiecznego konfliktu, czyli Wojny Bestii. Skąd jednak Optimus Primal oraz Maximale, czyli zaawansowane Transformery z przyszłości, wezmą się w naszej współczesności i w najnowszym filmie Transformers: Przebudzenie Bestii?

Według kanonu roboty następnej generacji, Maximale i Predacony, choć pochodzą z odległej przyszłości, to są na Ziemi już od setek tysięcy lat. Wszystko w wyniku pechowego wypadku z użyciem zaawansowanej technologii, który walczące ze sobą transformery przeniósł w czasie do epoki, gdy przodkowie homo sapiens dopiero rozważali zejście z drzew. Czy podobnie będzie w najnowszym filmie, który można będzie obejrzeć już od 9 czerwca? To się okaże dopiero, gdy zasiądziemy na sali kinowej. Wtedy również okaże się, jaką rolę w tym wszystkim odgrywa najstraszliwszy potwór z uniwersum Transformers, czyli…

Unicron

Władca Chaosu. Pożeracz Planet. Unicron. Czym jest? Taką samą manifestacją kosmicznej potęgi jak twórca Transformerów, Primus. Tylko przeciwną. To brat-bliźniak twórcy mieszkańców Cybertronu, wielki niczym planeta kosmiczny potwór, którego jedynym pragnieniem jest pożerać kolejne światy. Primus jest bogiem transformerów, a Unicron ich diabłem. Oryginalnie, w kultowej animacji Transformers: The Movie z 1986 r., Unicron pojawił się w swojej podstawowej, konsumującej planety formie. Wiele Transformerów zginęło, walcząc z nim, a niektóre zostały nagięte do jego woli i zmienione w nowe formy, jak Megatron, który stał się Galvatronem. Wtedy udało się pokonać Unicrona tylko w desperackim ataku Autobotów, który pomimo ciężkich start zdołał się wedrzeć do jego wnętrzności i tam uruchomić natchnioną esencją Primusa świętą relikwię, Matrycę Przywództwa. Tyle jeśli chodzi o kanon.

Nowa filmowa seria od niego odeszła. Już poprzednio, w Transformers: Ostatni rycerz, dowiedzieliśmy się, gdzie jest Unicron. Podobnie jak Primus, śpi we wnętrzu planety. Naszej planety. Unicron ukryty jest pod powierzchnią Ziemi. Czy w Transformers: Przebudzenie Bestii uda się jego sługusom z armii Deceptikonów zwanym Terrorconami, sprawić, by śpiący potwór się ocknął? Miejmy nadzieję, że Optimus Prime ramię w ramię ze swoim prawnukiem Optimusem Primalem zdołają ich powstrzymać. W innym wypadku może się to skończyć dla Ziemi bardzo, bardzo źle. Czy więc święta Matryca Przywództwa ocali ludzkość i cały nasz świat? Tego dowiemy się już 9 czerwca, w dniu premiery Transformers: Przebudzenie Bestii.